:D Nie ma to jak mocny akcent na początek.
Tadeusz Dołęga - Mostowicz już za swego życia nazywany był pisarzem dla kucharek. Być może mam mentalność kucharki, choć akurat gotować nie umiem, ale podobało mi się.
Dołęga zaczyna zgodnie z zasadą hitchcockowską - na początek trzęsienie ziemi a potem napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.
Oto poznajemy głównego bohatera profesora Rafała Wilczura, który dokonuję wiekopomnej operacji usunięcia wrzodu z serca. Zabiegu tego nie chciały się podjąć największe sławy światowej medycyny, on jednak dokonuje cudu na cześć i chwałę II Rzeczypospolitej. Profesor jest idealny w każdym centymetrze ( tu przyjmuję użytkowane w Polsce miary, bo taki geniusz nie zasłużył na to by go znieważać calami), oprócz tego, że jest świetnym fachowcem w swojej dziedzinie, tytułu profesorskiego dosłużył się po trzydziestce, prowadzi własną klinikę, w której specjalnie wydzielono oddział dla niezamożnych dzieci, jest też idealnym mężem Beaty i ojcem kilkuletnej Marioli. Niestety żona nie wytrzymuje tej idealności i w rocznicę ślubu ucieka wraz z dzieckiem. Profesor w szoku wychodzi z domu, pije z napotkanymi menelami, a że do takich akcji jest nienawykły szybko popada w stan upojenia. Zostaje przez przypadkowych znajomych okradziony a żeby nie mógł się bronić dostaje w łeb i traci pamięć. Te wszystkie atrakcje w pierwszym rozdziale powieści, a jest ich kilkanaście.
Nie pamiętając kim jest główny bohater włóczy się po całym świecie i chyba nie koniecznie chce dojść do Pacanowa. Za to po zdobyciu nowej tożsamości dochodzi w okolice Radoliszek, gdzie odkrywa u siebie wolę, ochotę oraz zapewne kilka innych dzielnic Warszawy a także umiejętność leczenia ludzi. Tak zaczyna nową karierę. A że niektórych zaczyna to kłuć w oczy, to i konsekwencje nie są przyjemne.
Autor nie znęca się jednak nad czytelnikiem, następuje happy end, żyli zatem długo i szczęśliwie czyli do września 1939 roku. Książka została opublikowana w roku 1937 więc "długo" jest tu pojęciem względnym.
Przy okazji poznajemy Polskę mienioną, jej stosunki społeczne, możliwości medycyny i nawet nieco prawa.
Autor dysponuję stylem przyjemnym i oryginalnym.
Zaskoczyło mnie w tej opowieści tempo pracy profesora Wilczura, cała operacja wcięcia owego wrzodu serca zajęła mu trochę ponad czterdzieści minut, złożenie złamania otwartego około dwudziestu minut. Podejrzewam, że przy dzisiejszym stanie medycyny w Polsce w ciągu dwudziestu minut pacjent może nawet nie dojechać na salę operacyjną.
Moje serce podbił wątek, w którym policja odrzuciła zabójstwo jako przyczynę zniknięcia profesora, gdyż miał on przy sobie jedynie nieco ponad tysiąc złotych. Z mojej wiedzy wynika, że taki na przykład chłopak do pomocy w teatrze zarabiał sto złotych czyli profesor mógł mieć przy sobie jego roczną pensję. Lepiej wykształceni zarabiali około 300 złotych. Zaś spiker radiowy w filmie " Piętro wyżej" chwali się sporymi zarobkami w wysokości 600 złotych. Co tu myśleć o dzisiejszych ludziach....
Tu mogę się pochwalić, iż moja wyobraźnia odniosła sukces na krajową kinematografią w związku z czym na profesora Wilczura nie pasował mi ani Kazimierz Junosza-Stępowski, który grał główną rolę w ekranizacji "Znachora" z 1937 roku, ani Jerzy Bińczycki z bardziej znanej wersji, której premiera miała miejsce w 1982 roku. Nota bene Bińczycki był równolatkiem "Znachora"
Kilka cytatów:
„Cokół jest podkładką dla
durniów, przyjacielu.” - Mój ulubiony.
„Nie cokaj, bo obcokany będziesz,
powiada Pismo Święte: jakim cokiem cokasz bliźniego twego, takim i
ciebie obcakają, obywatelu stolicy trzydziestomilionowego państwa z
dostępem do morza.”
„Bo bogactwo otumania. Zdobywa się
bogactwo po to, by czemuś służyło, by w czym pomogło. Gdy się
je jednak zdobędzie, ono zagłusza wszystko i każe człowiekowi, by
jemu, bogactwu służył."
„Życzyłbym wszystkim pannom, by
wyglądały tak rasowo jak ty"... - tu przypomniała mi się taka przedwojenna piosenka pod tytułem "Jak całować to ułana", z której słów wynika, że ułan to właściwie ma takie wymagania, że tylko jego własny koń jest godzien być całowanym przezeń.
Trudne słowo:
Norymberszczyzna - nici, wstążki, igły, nożyki także zabawki, medaliki, grzebienie. Zatem wchodzi pani rękodzielniczka do pasmanteria a tam jak okiem sięgnąć norymberszczyzna. Dziś można by powiedzieć takie mydło i powidło, z tym że bez mydła a już na pewno bez powidła.
Przy okazji lalka norymberska to fircyk i cymbał zarazem.