piątek, 31 lipca 2015
MORFINA Szczepan Twardoch
Niewątpliwie tak opowieść jest ciekawym przeżyciem. Pierwszą część przeczytałam w weekend, drugą do połowy męczyłam po dziesięć stron dziennie.
Konstanty Willemann nazwany szumnie bon-vivantem podejmuje współpracę z dopiero co tworzącą się organizacją podziemną w okupowanej Warszawie.
Ciekawy zabieg wprowadzenia drugiej narratorki, po pewnym czasie zaczął mnie nużyć, właściwie jak to ładnie określił autor w swej opowieści jest to takie "pierdolenie". Sztuka dla sztuki, ok, fajnie, rozumiem, z tym, że ta akurat nie bardzo przypadła mi do gustu. Tę opowieść spokojnie można by było pomniejszyć o jakieś dwieście stron. Nie mogę jej jednak odmówić pewnej narkotyczności, mniej więcej tyle samo mi się nie podobało co mi się nie podobało, ale pod koniec było mi jednak żal, że się kończy.
Poza tym, może nie tyle typowa ale dość często spotykana we współczesnej prozie nieumiejętność udowodnienia swoich racji, bo otóż autor twierdzi, że główny bohater jest bon vivantem, jakoś mu nie wierzę, a on mi tego nie udowadnia. Jakoś brak mu finezji czy polotu. Morfiny i kobiet też jakoś szczególnie dużo tu nie ma.
A gdy się okazało, że ten cudny Konstanty podobny jest do Dymszy... chyba dowcip autora.
Właściwie całość opowieści kręci się wokół członka, oczywiście, że można mieć takie fascynacje, ale żeby pisać o tym pięćset stron. ;p
Jest teoria, która mówi, że "Twardoch wykreował antybohatera, którego nie sposób nie lubić", to ja ten sposób znalazłam.
Z ARCHIWUM EKS Jane Moore
Kolejny klon Bridget Jones.
Od tego typu literatury oczekuję aby była lekka, łatwa i przyjemna i ta książka taka właśnie jest. Ostatnie czterdzieści stron czyli jak się ułożyła sytuacja po "wielkim wybuchy" jest może nieco nudniejsze, ale tragedii nie ma.
Fay Parker jest oczywiście piękna i odnosi sukcesy zawodowe a nawet zamierza wyjść za mąż. Kiedy jednak narzeczony postanowił zaprosić na ślub swoje byłe narzeczone, Fay zaprasza swoich byłych chłopaków. To się może skończyć tylko w jeden sposób.
NIEPRAWDA, ŻE KŁAMIĘ Francesca Clementis
Opowieść z cyklu kolejny klon Bridget Jones.
Tym razem skupiamy się na kłamstwie. Lauren Connor spotyka na przyjęciu Chrisa, którego okłamuje, że nie jest spod znaku Ryb. Kłamstwo to nie dość, że jest głupie i zupełnie niepotrzebne to pociąga za sobą lawinę innych. W tej opowieści ludzie kłamią głównie po to żeby nie zrobić innym przykrości przez co brną w kuriozalne sytuacje.
Lauren jest, jak to zwykle w takich opowieściach bywa cudowna, wspaniała i w ogóle, tylko brak jej miłości, ma jednak szczęście bo jest bohaterką takiej opowieści, dla której przewidziano happy end jako jedyne możliwe zakończenie.
Styl z początku nieco toporny. Z czasem jednak wątek kłamstw zaciekawia na tyle, że nie zwraca się na to uwagi. Tej opowieści przyświeca hasło dr Housa, że wszyscy kłamią.
Subskrybuj:
Posty (Atom)