środa, 31 grudnia 2014
NIE MA Z CZEGO SIĘ ŚMIAĆ Stefania Grodzieńska
NIE MA Z CZEGO SIĘ ŚMIAĆ Stefania Grodzieńska
Książkę przeczytałam około wakacji, ale boję się, że autorka zacznie mi się śnić nieprzyjemnie, jeśli nie napiszę w końcu o tej książce. Zatem w końcu napiszę. W końcu roku nawet.
Jest to opowieść o życiu w ciekawych czasach, nie mniej jednak bywają to również czasy brutalne i wówczas rzeczywiście nie ma się z czego śmiać. Innymi razy można kwiczeć ze śmiechu. Bo... Na przykład bywają imiona klasyczne, bywają imiona staropolskie, bywają imiona piękne i bywają te zupełnie zwyczajne, ale kolokwialnie pisząc(czy można pisać kolokwialnie?) Spiczygniew kosi wszystkie.
Autobiografia "skakana". Skakana w czasie, siedzimy sobie spokojnie na kanapie, machamy bamboszkiem i nagle lądujemy pod ścianą i udajemy głupka, żeby tylko hitlerowcy zostawili nas w spokoju, po przeżyciach strasznych powracamy w jakieś mile i spokojne miejsce. Skakanie najwyraźniej jest w naszej naturze, skakał pan Wałęsa przez płot, skakał Małysz na nartach a niektórzy nawet w tej dziedzinie zdobyli dwa złote medale olimpijskie, widocznie autorka również do tego grona chciała dołączyć.
Cały ten skaczący zabieg sprawia, że ma się wrażenie spotkania z dawno niewidzianą przyjaciółką, dlatego polecam tę książkę.
No i oczywiście porada pani Stefanii robimy na drutach ale nie na szydełku. Robimy szydełkiem.
Taki wierszyk pojawia się w książce(od niego zaczęła się pewna zabawa):
:"Przyjechała ze Słupska
żeby dać dupska."
Pani Stefanio gdzieś na chmurce, nie wiem czy wybaczę, oj nie wiem, choć z drugiej strony czasy tak się zmieniły, że to wcale nie musi być ona.
wtorek, 30 grudnia 2014
PIÓROPUSZ Marian Pilot
Posłużę się tekstem z tylniej okładki, który wspaniale oddaje to czego można doświadczyć przy tej lekturze, niestety jak to zwykle bywa, gdy ktoś zrobi coś dobrego, to się nie podpisze, więc nie wiem, kto jest autorem poniższych słów.
Pióropusz "przynosi brawurowy literacki obraz powojennej polskiej rzeczywistości, w którym groza totalitaryzmu splata się z jego absurdalnością, schematyzm z dziwaczną dezynwolturą, a pozorne respektowanie prawa z oczywistym bezprawiem.
W utworze tym, jak chyba w żadnym z poprzednich skupiły się szczęśliwie wszystkie charakterystyczne cechy pisarstwa Mariana Pilota: kunszt narracji, maestria w operowaniu groteską, umiejętność przeobrażania scen pełnych realizmu w oniryczne, surrealne wizje, a nade wszystko kreatywność leksykalna, język, którego oryginalność, pomysłowość, zmysłowa dosadność i szarże słowotwórcze nie mają sobie równych w naszej literaturze współczesnej."
Cóż mogę dodać od siebie, że do tego języka trzeba się przyzwyczaić, raczej mało który pisarz współczesny, posiada tak bogaty sposób wypowiedzi, zatem i dla czytelnika nie jest to chleb powszedni. Treść zaś stanowi opowieść typu: jak zostałem pisarzem, co jest pewnym zaskoczeniem :), gdyż prawda ta objawia się dopiero na ostatnich stronach książki (nie domyśliłam się, że do tego zmierzam, czyli suspens był).
wtorek, 1 lipca 2014
TORTILLA FLAT John Steinbeck
Doszłam ostatnio do wniosku, że choć John Steinbeck jest moim ulubionym autorem zagranicznym i choć swego czasu przeczytałam wszystko co stało na półce w bibliotece opatrzone jego nazwiskiem, to ów swój czas był na tyle dawno, że nie bardzo pamiętam o czym on tam nadłubał. Postanowiłam poszukać bohatera imieniem Magda. Mój pierwszy strzał padł na Tortilla Flat i okazał się niecelny. Cóż jednak...
Jest to opowieść o pijaczkach. Możnaby nawet powiedzieć żulach, ale tak napisali by tylko ci, którzy nie zrozumieli klimatu tej opowieści. W polskiej wersji uważam, że właściwym określeniem byłoby stosowane przez Krzysztofa Daukszewicza (co by nie pisać, znawcy tematu) - miłośnicy win ekstremalnych. Ze względu na to, ze autor był Amerykaninem, przyjmijmy stosowaną przez niego nazwę paisanos.
Już we wstępie do opowieści napisanej przez tłumacza - Jana Zakrzewskiego - dowiemy się, że pasianos już nie ma, wyginęli, ich następcy już nie są paisanos - spełnił się im amerykański sen i nie wracają do tego co było. Nie ma pasisanos, nie ma steinbeckowskiej Kalifornii pozostały zatem jego opowieści, dziś możemy powiedzieć z zaginionego świata.
Danny i jego przyjaciele, różnymi sposobami i w różnym czasie powracają z pierwszej Wojny Światowej. Okazuje się, iż Danny dziedziczy po dziadku dwa domu i z nikogo staje się posiadaczem, ten stan mu jednak ciąży. Zanim jednak obciąży go ostatecznie do jego domu wprowadzi się jeszcze kilku jego przyjaciół. Rozprawiających o moralności i tym jak wytłumaczyć postępki niemoralne jeśli chodzi o dobro wyższe, czyli zdobycie wina.
Autor traktuje swoich bohaterów przyjaźnie choć z lekką ironią. Rozdziały mają tytuły jak dla przypowieści jakimi chyba miały być w założeniu.
Co więcej okazuje się, iż filozofia picia jaką przypisujemy swojemu narodowi jest też znana innym, trzeba jedynie przetłumaczyć z angielskiego na polski i z wina na wódkę a wyjdzie, ze wszędzie na świecie jest tak samo. Dowód:
"Dwa galony to dużo wina, nawet na dwóch paisanos. Teoretycznie poszczególne etapy opróżniania gąsiorków można stopniować następująco: nieco poniżej szyjki pierwszego gąsiorka - rozmowa poważna i skoncentrowana; dwa cale poniżej - smutne, romantyczne wspomnienia, trzy cale poniżej - analiza minionych niezaspokojonych namiętności; dno pierwszego gąsiorka - ogólny, niesprecyzowany smutek. Nieco poniżej szyjki drugiego gąsiorka - czarna rozpacz; dwa palce poniżej - pieśń śmierci i tęsknoty; kciuk poniżej - każda inna znana pieśń. Na tym jeden system stopniowania kończy się, następuje specjalizacja. Od tej chwili wszystkiego można się spodziewać."
INNE CYTATY
Jeśli główna droga życia ma dwie odnogi szlachetności, a tylko jedną można pójść, to któż ma być sędzią, która jest lepsza.
Ach, modlitwy milionów! Jakże one muszą walczyć z sobą i wzajemnie się kasować i niszczyć, płynąc ku tronowi Boga.
Jest rzeczą dowiedzioną i wskazaną w wielu opowieściach, że dusza zdolna do najlepszych uczynków jest także zdolna do najgorszych przestępstw. Czy znaleźć można większego ateistę od staczającego się w rynsztok kapłana? Czy jest niewiasta bardziej namiętna i nienasycona od niedawnej dziewicy? A może to jednak tylko sprawa pozorów.
Jest to opowieść o pijaczkach. Możnaby nawet powiedzieć żulach, ale tak napisali by tylko ci, którzy nie zrozumieli klimatu tej opowieści. W polskiej wersji uważam, że właściwym określeniem byłoby stosowane przez Krzysztofa Daukszewicza (co by nie pisać, znawcy tematu) - miłośnicy win ekstremalnych. Ze względu na to, ze autor był Amerykaninem, przyjmijmy stosowaną przez niego nazwę paisanos.
Już we wstępie do opowieści napisanej przez tłumacza - Jana Zakrzewskiego - dowiemy się, że pasianos już nie ma, wyginęli, ich następcy już nie są paisanos - spełnił się im amerykański sen i nie wracają do tego co było. Nie ma pasisanos, nie ma steinbeckowskiej Kalifornii pozostały zatem jego opowieści, dziś możemy powiedzieć z zaginionego świata.
Danny i jego przyjaciele, różnymi sposobami i w różnym czasie powracają z pierwszej Wojny Światowej. Okazuje się, iż Danny dziedziczy po dziadku dwa domu i z nikogo staje się posiadaczem, ten stan mu jednak ciąży. Zanim jednak obciąży go ostatecznie do jego domu wprowadzi się jeszcze kilku jego przyjaciół. Rozprawiających o moralności i tym jak wytłumaczyć postępki niemoralne jeśli chodzi o dobro wyższe, czyli zdobycie wina.
Autor traktuje swoich bohaterów przyjaźnie choć z lekką ironią. Rozdziały mają tytuły jak dla przypowieści jakimi chyba miały być w założeniu.
Co więcej okazuje się, iż filozofia picia jaką przypisujemy swojemu narodowi jest też znana innym, trzeba jedynie przetłumaczyć z angielskiego na polski i z wina na wódkę a wyjdzie, ze wszędzie na świecie jest tak samo. Dowód:
"Dwa galony to dużo wina, nawet na dwóch paisanos. Teoretycznie poszczególne etapy opróżniania gąsiorków można stopniować następująco: nieco poniżej szyjki pierwszego gąsiorka - rozmowa poważna i skoncentrowana; dwa cale poniżej - smutne, romantyczne wspomnienia, trzy cale poniżej - analiza minionych niezaspokojonych namiętności; dno pierwszego gąsiorka - ogólny, niesprecyzowany smutek. Nieco poniżej szyjki drugiego gąsiorka - czarna rozpacz; dwa palce poniżej - pieśń śmierci i tęsknoty; kciuk poniżej - każda inna znana pieśń. Na tym jeden system stopniowania kończy się, następuje specjalizacja. Od tej chwili wszystkiego można się spodziewać."
INNE CYTATY
Jeśli główna droga życia ma dwie odnogi szlachetności, a tylko jedną można pójść, to któż ma być sędzią, która jest lepsza.
Ach, modlitwy milionów! Jakże one muszą walczyć z sobą i wzajemnie się kasować i niszczyć, płynąc ku tronowi Boga.
Jest rzeczą dowiedzioną i wskazaną w wielu opowieściach, że dusza zdolna do najlepszych uczynków jest także zdolna do najgorszych przestępstw. Czy znaleźć można większego ateistę od staczającego się w rynsztok kapłana? Czy jest niewiasta bardziej namiętna i nienasycona od niedawnej dziewicy? A może to jednak tylko sprawa pozorów.
poniedziałek, 2 czerwca 2014
PAW KRÓLOWEJ Dorota Masłowska
Opowieść w stylu hip-hopowej zajawki (czy jakkolwiek się to nazywa) i mniej więcej takim rytmie. Zresztą załapując ten rytm czyta się łatwiej zwłaszcza osobom o upodobaniach klasycznych. Dużo, dużo wyrazów taki właśnie paw, wymiocina słowa. Płytkość, miałkość, beznadzieja, trud czytania czasami nawet męka a jednak wyłania się z tego sens.Mimo, że opowieść o jakiś marginesach szoł-biznesu teoretycznie jest daleka od autorki najbardziej kojarzy mi się to z wydarzeniami jakie ją dotknęły po sukcesie " Wojny polsko - ruskiej".
Tylna okładka.
Cudnej urody autorka odziana w odzież o oryginalnym zestawie kolorystycznym oblizuje słoik. Możnaby nawet napisać podlizuje się Słoikom czyli przyjezdnej ludności Warszawy. Ale cóż to mamy w słoiku? Buraki, i to nawet przetarte, przetarte przez sito miasta... Oj.
Bardziej bieżąca twórczość Dorotki:
wtorek, 8 kwietnia 2014
ORDYNAT ZALEFFSKI I ODWOŁANY POJEDYNEK Gryzelda Chocimirska
Ordynat Zaleffski uroczy utracjusz i główny gwiazdor kroniki towarzyskiej "Kuriera Starego Letniska" umawia się na pojedynek z człowiekiem o nazwisku Meinhoff. Ten jednak nie pojawia się w wyznaczonym miejscu. Kilka dni później wychodzi na jaw, że ów nie żyje. Ludwik Zaleffski postanawia odkryć kto jest mordercą.
Jest to przyjemne czytadełko, na któryś z weekendowych wieczorów lub podróż pociągiem. Nic poza tym. Książka ma świetną reklamę na tylnej okładce, ale jak to reklama daleko jej do prawdy.
Akcja rozgrywa się około roku 1925, klimat dwudziestolecia ma tu oddawać jedynie wielokrotnie powtarzane słowo "automobil", poza tym mogłoby się to dziać w dowolnie wybranym czasie. Język dialogów jest współczesny. Postacie wzorowane na osobach istniejących słabiutkie. Trudno osądzić czy to pastisz czy parodia czy po prostu coś się komuś nie udało.
Jednak jak to wyżej ujęłam(powtarzam się gdyż miałkość tego utworu nie pobudziła moich szarych komórek) stanowi miłą rozrywkę, po prostu nie należy niczego oczekiwać.
czwartek, 3 kwietnia 2014
PROFESOR WILCZUR Tadeusz Dołęga - Mostowicz
Ponowne spotkanie z profesorem Wilczurem.
Mijają trzy lata od odzyskania przez niego pamięci, powraca do swego dawnego życia, kliniki, wykładów, przewodniczeniu wszystkiemu co się da. Jednakże zło, które nie stać na zakup nowego futra czyha. Zniechęcony, sponiewierany profesor postanawia wrócić na kresy polskie, część białoruska, do swej wioski, do ludzi prostych i dobrych. Przy okazji zabiera się z nim zakochana młoda lekarka i znany ze "Znachora" filozof butelki, tu noszący nazwisko Cyprian Jemioł.
Sprawy się rozwiązują, tajemnice wyjaśniają, profesor Wilczur okazuje miłosierdzie swoim oprawcom, czym kandyduje do roli krajowego świętego literackiego.
Cytatów tym razem nie będzie, gdyż mimo licznego i po części niewątpliwie słusznego filozofowania Cypriana czytało mi się tak miło, przyjemnie i szybko, że nie zdążyłam niczego zaznaczyć.
Byłoby zapewne trudno wielkim krytykom, przyznać to w stosunku do pisarza dla kucharek, więc nie będąc obciążona bagażem wielkości mogę spokojnie stwierdzić, że autor miał pomysły wizjonerskie, w czasie gdy wszyscy pchali się do miast po lepsze życia, on wyprowadza człowieka inteligentnego na wieś zabitą dechami uwalniając go od zła aglomeracji. Dziś można spokojnie powiedzieć, że rozumiemy wybór takich osób, ale wówczas...
Na koniec wątek bieżąco-polityczny, do śmierci autora znacząco przyczynili się Rosjanie (w Kutach, obecnie Ukraina ), a to co widać na okładce czytanego przeze mnie wydania to Leona Wyczółkowskiego "Krajobraz ukraiński.
poniedziałek, 3 marca 2014
HERBATA Z JAŚMINEM Agnieszka Gil
Zdobycz biblioteczna. Jest z nimi tak, że się bierze a dopiero w domu sprawdza o czym to. Wzięłam zatem, sądząc po okładce, że to jakaś kolejna opowieść o polskim klonie Bridget Jones. Prawie trafiłam, a że prawie robi różnicę to jest to klon młodociany.
Martyna zwana Kurą mieszka z ojcem i macochą. Jej rodzinie bliżej do patologii niż do normalności. Życia nie ułatwia fakt, że znajduje się ona w trudnym wieku, wobec czego miota się bo coś by chciała, ale nie koniecznie wie co to jest to coś. Najlepiej jednak żeby pojawiło się szybko. Bardzo łatwo udaje jej się dostrzec drzazgę w obcym oku, gorzej z belką we własnym. Skoro jednak na jednym polu jest źle to na innym wręcz nadmiar. Tu pojawia się trzech amantów. Z każdym należy zatem popaść w scenę łóżkową, bo jest to powieść nowoczesna. Wspaniały przykład dla dziewcząt.
W miarę rozwoju akcji bohaterka coraz bardziej poraża swą nastoletnią głupotą aż w końcu następuje przesilenie i uspokojenie.Wtedy na czytelnik spada poczucie, że to wszystko miało sens.
Moim zdaniem zobrazowanie procesu dojrzewania udało się autorce znakomicie. Sama opowieść na cztery minus. Raczej nie znajdzie się tu wątków oryginalnych, z którymi będzie się kojarzyć tylko i wyłącznie tą powieść. Akcja miejscami żwawa, w innym miejscu ciągnie się jak sparciała guma w majtach. Na koniec kolejna mądrość życiowa, że to kobieta wybiera sobie mężczyznę.
Cytaty:
"Na całej ulicy rozlegały się dźwięku ulubionej kasety Starej - Rzewne kawałki z lat osiemdziesiątych, jak C.C. Catch i Modern Talking, które zawsze włączała w chwilach zadumy i tęsknoty za minioną młodością."
" Krąży po orbicie w niebiańskim czajniczku. Myślę, że on musi być niebieski, skoro od dawna nurza się w błękicie. Ma ładnie wygięty dzióbek i pokrywkę. Wygląda na emaliowany. Jest maleńki, nie widać go przez teleskopy. Gdyby podnieść pokrywkę, miłość mogłaby się z niego wydostać. Albo gdyby ktoś go przechylił, toby się wylała. Może na Ziemię?"
poniedziałek, 24 lutego 2014
ZNACHOR - Tadeusz Dołęga - Mostowicz
:D Nie ma to jak mocny akcent na początek.
Tadeusz Dołęga - Mostowicz już za swego życia nazywany był pisarzem dla kucharek. Być może mam mentalność kucharki, choć akurat gotować nie umiem, ale podobało mi się.
Dołęga zaczyna zgodnie z zasadą hitchcockowską - na początek trzęsienie ziemi a potem napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.
Oto poznajemy głównego bohatera profesora Rafała Wilczura, który dokonuję wiekopomnej operacji usunięcia wrzodu z serca. Zabiegu tego nie chciały się podjąć największe sławy światowej medycyny, on jednak dokonuje cudu na cześć i chwałę II Rzeczypospolitej. Profesor jest idealny w każdym centymetrze ( tu przyjmuję użytkowane w Polsce miary, bo taki geniusz nie zasłużył na to by go znieważać calami), oprócz tego, że jest świetnym fachowcem w swojej dziedzinie, tytułu profesorskiego dosłużył się po trzydziestce, prowadzi własną klinikę, w której specjalnie wydzielono oddział dla niezamożnych dzieci, jest też idealnym mężem Beaty i ojcem kilkuletnej Marioli. Niestety żona nie wytrzymuje tej idealności i w rocznicę ślubu ucieka wraz z dzieckiem. Profesor w szoku wychodzi z domu, pije z napotkanymi menelami, a że do takich akcji jest nienawykły szybko popada w stan upojenia. Zostaje przez przypadkowych znajomych okradziony a żeby nie mógł się bronić dostaje w łeb i traci pamięć. Te wszystkie atrakcje w pierwszym rozdziale powieści, a jest ich kilkanaście.
Nie pamiętając kim jest główny bohater włóczy się po całym świecie i chyba nie koniecznie chce dojść do Pacanowa. Za to po zdobyciu nowej tożsamości dochodzi w okolice Radoliszek, gdzie odkrywa u siebie wolę, ochotę oraz zapewne kilka innych dzielnic Warszawy a także umiejętność leczenia ludzi. Tak zaczyna nową karierę. A że niektórych zaczyna to kłuć w oczy, to i konsekwencje nie są przyjemne.
Autor nie znęca się jednak nad czytelnikiem, następuje happy end, żyli zatem długo i szczęśliwie czyli do września 1939 roku. Książka została opublikowana w roku 1937 więc "długo" jest tu pojęciem względnym.
Przy okazji poznajemy Polskę mienioną, jej stosunki społeczne, możliwości medycyny i nawet nieco prawa.
Autor dysponuję stylem przyjemnym i oryginalnym.
Zaskoczyło mnie w tej opowieści tempo pracy profesora Wilczura, cała operacja wcięcia owego wrzodu serca zajęła mu trochę ponad czterdzieści minut, złożenie złamania otwartego około dwudziestu minut. Podejrzewam, że przy dzisiejszym stanie medycyny w Polsce w ciągu dwudziestu minut pacjent może nawet nie dojechać na salę operacyjną.
Moje serce podbił wątek, w którym policja odrzuciła zabójstwo jako przyczynę zniknięcia profesora, gdyż miał on przy sobie jedynie nieco ponad tysiąc złotych. Z mojej wiedzy wynika, że taki na przykład chłopak do pomocy w teatrze zarabiał sto złotych czyli profesor mógł mieć przy sobie jego roczną pensję. Lepiej wykształceni zarabiali około 300 złotych. Zaś spiker radiowy w filmie " Piętro wyżej" chwali się sporymi zarobkami w wysokości 600 złotych. Co tu myśleć o dzisiejszych ludziach....
Tu mogę się pochwalić, iż moja wyobraźnia odniosła sukces na krajową kinematografią w związku z czym na profesora Wilczura nie pasował mi ani Kazimierz Junosza-Stępowski, który grał główną rolę w ekranizacji "Znachora" z 1937 roku, ani Jerzy Bińczycki z bardziej znanej wersji, której premiera miała miejsce w 1982 roku. Nota bene Bińczycki był równolatkiem "Znachora"
Kilka cytatów:
„Cokół jest podkładką dla
durniów, przyjacielu.” - Mój ulubiony.
„Nie cokaj, bo obcokany będziesz,
powiada Pismo Święte: jakim cokiem cokasz bliźniego twego, takim i
ciebie obcakają, obywatelu stolicy trzydziestomilionowego państwa z
dostępem do morza.”
„Bo bogactwo otumania. Zdobywa się
bogactwo po to, by czemuś służyło, by w czym pomogło. Gdy się
je jednak zdobędzie, ono zagłusza wszystko i każe człowiekowi, by
jemu, bogactwu służył."
„Życzyłbym wszystkim pannom, by
wyglądały tak rasowo jak ty"... - tu przypomniała mi się taka przedwojenna piosenka pod tytułem "Jak całować to ułana", z której słów wynika, że ułan to właściwie ma takie wymagania, że tylko jego własny koń jest godzien być całowanym przezeń.
Trudne słowo:
Norymberszczyzna - nici, wstążki, igły, nożyki także zabawki, medaliki, grzebienie. Zatem wchodzi pani rękodzielniczka do pasmanteria a tam jak okiem sięgnąć norymberszczyzna. Dziś można by powiedzieć takie mydło i powidło, z tym że bez mydła a już na pewno bez powidła.
Przy okazji lalka norymberska to fircyk i cymbał zarazem.
Tak...
Tak się trochę wygłupiałam, ale się okazało, że założenie nowego bloga to tylko trzy kliknięcia, ale skoro już jest, to niech jest. CzytamBo -brzmi co prawda jak imię przyjaciela z afrykańskiej wioski, co uczy się pilnie przez całe ranki, i niech się uczy. Kiedyś mawiali : ucz się, ucz bo nauka to potęgi klucz. Dzisiejsza wersja jednak brzmi raczej: ucz się, ucz Urząd Pracy już na ciebie czeka, niech sobie urzędnicy poudają, że pracują. To może tyle w ramach wstępu, a teraz zapraszam na pasjonujące opowieści z moich lektur. Lojalnie ostrzegam, że może być dziwnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)