Feblik to ponoć słabostka i nie jestem do końca przekonana czy nie odnosi się to również do całości tej opowieści.
Niby wszystko ładnie miło i przyjemnie ale próby zainteresowania okolicami Poznania jakieś takie mizerne i nieciekawe. Rozumiem, że Ignacy Grzegorz jako dziecko z innej planety nie może wysłuchiwać przebojów Dody czy Sarsy ale Mazowsze, no przepraszam ale przegięcie, które rozwaliło mnie i ciepnęło mną na łóżko. Niech sobie biedaczysko wysłuchuje Grechuty czy Osieckiej skoro musi, zespoły ludowe nawet z takim dorobkiem jak Mazowsze pozostawiając na dalsze etapy żywota.
Podobne wrażenia miałam czytając o kręconych w łazience przygody McKlocka. Skojarzenia co najmniej "urocze".
Nie sądzę aby autorka miała jakikolwiek kontakt z młodzieżą współczesną, która zapewne ma wiele swoich wad, ale zalety wierzę, że też ma. Powinnością zaś autora jest odkrycie ich przed czytelnikiem. Zważywszy na to, że jest to powieść dla młodzieży, wskazanie jej pozytywnych wzorców współczesnych a nie z prehistorii również byłoby mile widziane/czytane. Z resztą jak mówi babcia historia co do młodzieży zawsze były wątpliwości a potem okazywało się, że nie jest tak źle jakby się wydawało.
Słowem na razie jest jeszcze dobrze, co nie znaczy, że nie należy skręcić zamiast iść prostą drogą. Ogólne wrażenie pozytywne, jak mawiała pani od geometrii wykreślnej bardzo dobrze - trzy plus.
Czytam bo...
czwartek, 31 grudnia 2015
SKLEPIK Z NIESPODZIANKĄ, ADELA - Katarzyna Michalak
Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Katarzyny Michalak i mam nadzieję, że nie ostatnie. Czyta się szybko i przyjemnie, historia była wciągajaca i interesująca. Najbardziej jednak wzruszył mnie ten kiczowato-melodramatyczny styl. Niby powinna być to wada, ale tak mnie to rozbawiło, że właściwie uznaję za zaletę, choć nie wiem czy zniosłabym taką ilość pozycji jaką autorka ma na swym koncie.
Akcja toczy się w miasteczku nadmorskim Pogodna, które wygląda niczym z pocztówki, brakuje tylko Mikołaja z reklamy Coca-coli. Przedwojenne kamieniczki, którymś jakimś cudem nie zburzyli radziedzcy wyzwoliciele Pomorza, przykrywa śnieg. I oto w tej scenerii pojawia się Anna zaginiona żona jednego z bohaterów, a co za tym idzie, życie czterech kobiet(właściwie trzech), staje na głowie.
Tytułowa Adela(wyjątkowo bogata księgowa po Politechnice Koszalińskiej) wyznaje, jak na długoaśnej spowiedzi swoją, przeszłość. Po czym okazuje się, że kręcący się w okół niej od lat burmistrz Jureczek zostaje miłością jej życia.
Przyjemne czytadło.
Akcja toczy się w miasteczku nadmorskim Pogodna, które wygląda niczym z pocztówki, brakuje tylko Mikołaja z reklamy Coca-coli. Przedwojenne kamieniczki, którymś jakimś cudem nie zburzyli radziedzcy wyzwoliciele Pomorza, przykrywa śnieg. I oto w tej scenerii pojawia się Anna zaginiona żona jednego z bohaterów, a co za tym idzie, życie czterech kobiet(właściwie trzech), staje na głowie.
Tytułowa Adela(wyjątkowo bogata księgowa po Politechnice Koszalińskiej) wyznaje, jak na długoaśnej spowiedzi swoją, przeszłość. Po czym okazuje się, że kręcący się w okół niej od lat burmistrz Jureczek zostaje miłością jej życia.
Przyjemne czytadło.
sobota, 10 października 2015
DZIEWCZYNY WYKLĘTE Szymon Nowak
Jest taka teoria, że skoro cały rok pracy czytamy dla rozrywki i miłego spędzania czasu to w wakacje powinniśmy sięgnąć po coś cięższego. I oto w sierpniowe upały towarzyszyły mi "Dziewczyny Wyklęte".
Kilkanaście biografii kobiet w różnym wieku, które nie godziły się na nowy powojenny ustrój. Najczęściej były to sanitariuszki, które niosły pomoc nie tylko swoim kolegom z oddziałów opatrywały również przeciwników. Kary za udział w konspiracji były dotkliwe. Skazywano na śmierć i zabijano nawet kobiety w ciąży. Taka kara spotkała również Inkę, najbardziej znaną z bohaterek tej książki, mimo że w dniu ogłoszenia wyroku nie miała 18 lat, a komunistyczne prawo nie zezwalało na stosowanie kary śmierci wobec niepełnoletnich. Wszystko zależało od tego czy dziewczyna miała więcej szczęścia i nie trafiła na proces pokazowy. Inka tego szczęścia nie miała.
Książka napisana świetnie, czytało się szybko. Jeden minus to pomysł autora aby niektóre sytuacje opisać z punktu widzenia kobiety i wyszły z tego dość żałosne wyznania jak z pamiętnika pensjonarki, aż chciało mi się śmiać, a trochę nie wypadało. Sugeruję aby autor zaprzestał takich działań a wszystko będzie dobrze.
piątek, 31 lipca 2015
MORFINA Szczepan Twardoch
Niewątpliwie tak opowieść jest ciekawym przeżyciem. Pierwszą część przeczytałam w weekend, drugą do połowy męczyłam po dziesięć stron dziennie.
Konstanty Willemann nazwany szumnie bon-vivantem podejmuje współpracę z dopiero co tworzącą się organizacją podziemną w okupowanej Warszawie.
Ciekawy zabieg wprowadzenia drugiej narratorki, po pewnym czasie zaczął mnie nużyć, właściwie jak to ładnie określił autor w swej opowieści jest to takie "pierdolenie". Sztuka dla sztuki, ok, fajnie, rozumiem, z tym, że ta akurat nie bardzo przypadła mi do gustu. Tę opowieść spokojnie można by było pomniejszyć o jakieś dwieście stron. Nie mogę jej jednak odmówić pewnej narkotyczności, mniej więcej tyle samo mi się nie podobało co mi się nie podobało, ale pod koniec było mi jednak żal, że się kończy.
Poza tym, może nie tyle typowa ale dość często spotykana we współczesnej prozie nieumiejętność udowodnienia swoich racji, bo otóż autor twierdzi, że główny bohater jest bon vivantem, jakoś mu nie wierzę, a on mi tego nie udowadnia. Jakoś brak mu finezji czy polotu. Morfiny i kobiet też jakoś szczególnie dużo tu nie ma.
A gdy się okazało, że ten cudny Konstanty podobny jest do Dymszy... chyba dowcip autora.
Właściwie całość opowieści kręci się wokół członka, oczywiście, że można mieć takie fascynacje, ale żeby pisać o tym pięćset stron. ;p
Jest teoria, która mówi, że "Twardoch wykreował antybohatera, którego nie sposób nie lubić", to ja ten sposób znalazłam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)