środa, 11 lutego 2015
NA USTACH GRZECHU. POWIEŚĆ ŻYCIA WYŻSZYCH SFER TOWARZYSKICH Magdalena Samozwaniec
Na początek cytat z tylnej okładki i z Jerzego Waldorffa zarazem: " Mówiono zaś dnia pewnego i Kossaków o pladze romansów >>z wyższych sfer<< produkowanych masowo przez grafomanów i niestety coraz bardziej masowo czytanych przez społeczeństwo. Jak temu zapobiec? - Niech Madzia napiszę parodię Mniszkówny. Magdalena podjęła się od razu zadania najtrudniejszego. Nie jakiegoś tam, choćby i bardzo ciętego felietony, lecz całej regularnie zbudowanej powieści, która ośmieszałaby tasiemce Heleny Mniszek i jej towarzyszy. Kolejne rozdziały czytani przy rodzinnym stole, wspólnie krytykowano i uzupełniano dowcipami tworzonymi ad hoc, przy dobrym jedzeniu i winie.
Moim zdaniem to musiały być całkiem niczego sobie imprezki, zważywszy na tę powieść, pełną niesamowitych wręcz porażających metafor. Rzeczywiście bardzo udana parodia. Choć czasami aż przesadzona, bo nawet w parodii przydałby się umiar a tu właściwe nie ma nieprzerysowanego zdania.
Książka zadedykowana jest "autorce Trędwatej, autorowi Szalonej sielanki", autorce Paniątka i autorce Horyniec". Trędowata spokojnie dotrwała do naszych czasów jako melodramat wszcheczasów, udało mi się jeszcze znaleźć kto jest autorem "Szalonej sielanki". O dwóch pozostałych słuch zaginął, zapewne razem z modą. Magdalena zaś zyskała sławę i uznanie.
Opowieść o hrabim Kotwiczu, który z nagła zakochuje się w Steńce Doryckiej i co z tego wynikło.
A to klika ślicznotek:
"Był to świt przeciągle bolesny jak śpiew bociana"
"Wtem dobiegł ją jakiś nieuchwytny gwar, niby huk nadbiegającej chyżo lokomotywy parowozu lub niewdzięczny odgłos karabinu maszynowego."
(...)póki stary słoneczny zegar w ogrodzie, przerobiony na czas francuski, nie wykukał dwudziestej ósmej godziny i ścichł.
" -Wody!... - szepnęła białym poszeptem. Zaległa gwałtowna cisza.
Dolary w pierwszym porywie instynktu, chcąc ratować żonę, chciał sobie rozbić głowę o mur, lecz w drugim popędził jak szalony het, ku lokomotywie, która sapiąc jak miech, wydzielała ciepłą wodę bokami, i porwawszy w garście płynu, bryznął nim w ślubne lica żony. NA dalsze zabiegi nie było już czasu, gdyż szynami wtoczył się na peron sam pociąg, dzwoniąc łańcuchami, kipiąc rondlami, tłukąc tłokami, gwiżdżąc konduktorem, wyglądając pasażerami i wyrzucając z siebie fumy proletariackie, kłębiące się tak i siak, jak garść potępieńców."
I nawet koniec smutny - tego to się niespodziewałam.
1cm
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz